Romek Ficek odwiedzi suskie szkoły!

Udało się! Trzeci wielki projekt biegacza ze Skawicy, Romka Ficka dobiegł końca. Po pokonaniu dwutysięczników tatrzańskich w 2018 roku, następnie łuku Karpat w 2019 roku, w tym roku przebiegł najdłuższy szlak turystyczny w Polsce – Główny Szlak Beskidzki ustanawiając rekord pokonania tej trasy. Po raz pierwszy Starostwo Powiatowe w Suchej Beskidzkiej wsparło Romka Ficka, który w przeszłości otrzymał też i nagrodę powiatu suskiego za jedno ze swoich osiągnięć. – Starostwo Powiatowe w Suchej Beskidzkiej również się dołożyło do całego projektu. Między innymi dzięki ich wsparciu powstanie film z tej wyprawy. Bardzo się cieszę, że nasz region potrafi mnie wesprzeć, zainteresował się projektem ustanowienia rekordu Głównego Szlaku Beskidzkiego i bieganiem ultra, bieganiem po górach. Nie tylko piłka nożna może liczyć na zainteresowanie samorządów. To ważne – powiedział Romek Ficek.

Dzięki temu jesienią, o ile sytuacja epidemiologiczna pozwoli, w trzech szkołach, które wygrały współzawodnictwo sportowe w naszym powiecie (SP1 Sucha Beskidzka, LO Sucha Beskidzka i ZS Goetla Sucha Beskidzka) odbędą się specjalne prelekcje, podczas których Romek opowie właśnie o swoich zmaganiach z ponad 500-kilometrowy GSB. – Po zdobyciu łuku Karpat odwiedziłem kilka szkół w naszej okolicy – byłem w Skawicy, Białce, Marcówce, Juszczynie, ośrodku kultury w Makowie, więc jakieś doświadczenie mam (śmiech). Mogę tylko powiedzieć do zobaczenia i oby można było się jesienią spotkać – dodał Romek Ficek.

sport.powiatsuski.pl: Rozmawiamy kilka dni po powrocie z Głównego Szlaku Beskidzkiego. Zapewne trudno być już zregenerowanym i wypoczętym?

Roman Ficek: – Jestem zregenerowany i wypoczęty, ale nie do końca. Od czasu zakończenia wyprawy nie biegałem, niedawno dopiero wsiadłem na rower i przejechałem 30 kilometrów. Nie lubię „zastać” się na maksa i nic nie robić. Coś siłowo też cały czas robię, bo mam remont w domu. Nogi bolały mnie kilka dni, były spuchnięte, do tego rany i całkowite zmęczenie. Byłem wczoraj na masażach, w niedzielę na gorących źródłach.

Słynne stało się twoje zdjęcie stóp, więc pytam jak się one mają?

– (chwila zastanowienia) Dostały bardzo w kość. Będzie prawdą, gdy powiem, że biegłem cały czas z mokrymi stopami. Pierwsze 200 km w Beskidzkie Niskim, a potem w Bieszczadach to były tereny błotniste, wszędzie moczary i bagna. Nie było czasami żadnego przejścia czy obejścia i trzeba było iść przez kałuże. Później już nie zwracałem na to uwagi. Nogi do samego końca miałem mokre, jedynie w Krynicy wysuszyłem trochę skarpetki i przeleciałem potem 50-100 km w miarę suchych butach. Co z tego, skoro zaraz zaczęły się kałuże i trzeba było przejść przez rzekę.

A to już kolejne słynne zdjęcie z tej wyprawy.

– To było tuż po strasznych powodziach, potargało mosty i musiałem przejść przez rzekę. Stopy cały czas mokły i mokły i ostatnie 20-30 kilometrów do mety biegłem ze strasznym bólem. Zwłaszcza kiedy biegłem w dół, ciężko było mi położyć stopę na powierzchni. Miałem pełno piachu w butach, brudu, syfu i do tego woda. Dwa razy jeszcze dopadła mnie burza w ostatnim dniu w Beskidzie Śląskim, zatem ledwo co buty wyschły, to pogoda je dobiła deszczem. W końcówce biegłem już w zasadzie po potoku, bo strumień lał się wzdłuż szlaku. I w ten sposób powstały tzw. kalafiory. Poschodziła skóra z palców, pojawiły się ogniaty, wszystko się kumulowało i mnie szczypało. O wiele gorzej było zejść niż wejść pod strome podejście.

Paznokcie?

– W zasadzie na trzeci dzień miałem bardzo dużo ropy pod nimi. Musiałem wtedy przebijać je, żeby ropa, krew z wodą wypłynęły. Nie miałem wyjścia, musiałem z tym biec do samego końca. Podobnie miałem rok temu podczas biegu łukiem Karpat, gdy na początku mocno skatowałem nogi, a potem pomalutku wszystko się goiło. Na dziesięć paznokci, siedem zostało właściwie skasowanych.

Można wierzyć lub nie, ale Romek wypowiada te słowa ze śmiechem. Ile będzie to wszystko się goiło?

– (śmiech) Ostatnio powiedziałem sobie, że normalne paznokcie będę miał dopiero, jak przestanę biegać. Ten odchodzi, ten spada, ten odpada i tak w koło Macieju. Długo odrastają, duże zazwyczaj przez kilka miesięcy.

Ile razy filmik z samej końcówki trasy, gdy wpadasz na metę i płaczesz, oglądałeś?

– Kilka razy w ciągu ostatnich dni. Bardzo mnie wzrusza to nagranie, bo widzę, jakie to było prawdziwe, że tylu ludzi na mnie czekało w Ustroniu. Dobiegam do mety po naprawdę ciężkiej przeprawie, bo tu nie chodzi tylko o odległość, ale o katowanie własnego ciała, walkę ze snem, pogodą, zmęczeniem, ze stopami. Cały czas trzeba mieć głowę na karku i myśleć, gdzie masz zjeść, kiedy odpocząć i w jakim czasie. Po takim wielkim wysiłku osiągnięcie rekordu, pobicie dwóch poprzednich, to jest szczyt marzeń.

Jeżeli chodzi o jedzenie, to mam pytanie od innego sportowca z naszego powiatu, Piotra Słapy odnośnie tego, jak sobie radziłeś na trasie z głodem i czy specjalnie przygotowywałeś organizm do pokonania GSB?

– Przed biegiem przytyłem 2 kilogramy, a po nim straciłem na wadze 4 kilo. Generalnie nie jadłem dużo, bo w trakcie trasy myślałem o tym, gdzie mam biec, kiedy się wyspać i jak bardzo jestem zmęczony. Głód był daleko, daleko w moich myślach. Nie jadłem też długo, a energię czerpałem z organizmu. Na trasę zabierałem dwa batony, dwa banany i jakieś żele, żeby to wystarczyło na 50-60 kilometrów biegu. Potem zatrzymywałem się w knajpach czy schroniskach i tam jadłem, piłem dwie kawy. 

W ostatnim opublikowanym filmiku z ostatniego dnia, kiedy do mety miałeś 100 km przyznawałeś, że walczysz o to, żeby w ogóle ten bieg ukończyć. Ostatecznie wszystko się udało, ale było aż tak ciężko? Najtrudniej właśnie było w tym piątym dniu, kiedy meta wydaje się być mimo wszystko na wyciągnięcie ręki?

– Wraz z upływem trasy i kilometrów zmieniałem swój cel. Po pierwszym dniu realne było zamknięcie się w 96 godzinach. Czułem również jednak, co się zaczyna robić z moimi stopami. Wiedziałem, że to mnie spowolni i muszę dać z siebie jeszcze więcej siły. Ścięgna przy stawie kolanowym niesamowicie bolały, noga uciekała i musiałem utrzymać równowagę na błotnistej drodze. Po dwóch dniach walki w dzień i w nocy, kładąc się spać nogi tak bolą, ze przez pierwszą godzinę nie można zasnąć. Po 300 km wiedziałem, że w 96 godzinach nie ma szans się zmieścić, ale w 100 h już tak. Kiedy dobiegałem pod Babią Górę wiedziałem, że będzie bardzo ciężko i z tą setką. Ogarniała mnie senność. Na Babią Górę w zasadzie na wpół otwartych oczach wyszedłem.

Tam to akurat i z zamkniętymi byś trafił.

– W zasadzie tak (śmiech), ale jak jest się pół przytomnym, ogłuszonym w zasadzie to już takie oczywiste to się nie staje. Dochodząc do Markowych Szczawin najlepiej byłoby w ogóle nie spać i od razu biec, żeby się zmieścić w 100 godzinach. Stopy masakrycznie bolały, zejście z Babiej Góry miałem bardzo trudne. Po 1,5 godzinnym śnie na Babiej Górze wstałem, czułem poprawę w sile, lecz zdawałem sobie też sprawę, że lada chwila może mnie złamać. Po 10 kilometrowym biegu z Markowych Szczawin
miałem bardzo wolne tempo, czułem, że nie wyspałem się tyle, ile powinienem, tempa do złamania 100 godzin nie jestem w stanie utrzymać i mogę nie ukończyć biegu. Na przełęczy Glinne zasnąłem na 2 godziny i wtedy nastąpiła kolejna zmiana celu – chciałem pobić dwa rekordy (Rafała Bielawy 108 godzin i 55 minut ze wsparciem oraz Roberta Koraba – 134 godziny i 34 minuty z lekkim wsparciem, czyli zakupami po drodze i w schroniskach). W domu ustalałem sobie plan wyprawy – perfekcyjnie byłoby zejść poniżej 100 godzin, a świetnie, super i wspaniale będzie pobić dwa rekordy. Nie było tak, że musi być to 96 godzin, bo jak nie, to schodzę z trasy. Zawsze mam cel wygórowany, ale chociaż ostatecznie go trochę obniżyłem, to i tak uważam, że wyszło super. Ustawiłem sobie, na którą godzinę mam być, jakie przy tym posiadać tempo… Spakowałem się i zacząłem cisnąć do przodu (śmiech). 

Powrót na GSB możliwy zatem tylko wtedy, jak ktoś twój rekord pobije?

– Jeżeli ktoś ten rekord pobije w tym roku…

Nie ktoś, tylko Rafał Kot, który zamierza zmierzyć się z tą trasą we wrześniu.

– Jeżeli pobiegnie, to życzę mu szerokiej drogi i jak najlepszego wyniku i pobicia mojego rekordu. Jeżeli mnie pobije, to może będę próbował się odgryźć i pobiec jeszcze raz. Może w drugą stronę z Ustronia do Wołosatego? Na razie cieszę się z rekordu, który mam. Gdy przez kilka lat, nikt nie będzie w stanie go pobić, wtedy kto wie, czy sam się nie podejmę kolejnej próby przebiegnięcia GSB. Byłby też to sprawdzian, jak te kilka lat kolejnych startów wpłynęło na mnie, na moje doświadczenie. Prawdopodobnie na GSB jeszcze powrócę, ale tym razem pobiegnę w drugą stronę.

A propos drugiej strony, to co słyszysz, gdy ktoś mówi „z Ustronia jest trudniejsza trasa i to jest prawdziwy rekord”?

– (śmiech) Wcale tak nie jest. W środowisku biegaczy i ludzi gór w zasadzie nie ma czegoś takiego jak w którą stronę się biegnie, w lewo, w prawo… Nigdzie też nie pisze tu jest początek, a tu jest koniec. Gdybyśmy tak rozdzielali rekordy, to byłyby ich setki np. jeden biegnał z 5 kilogramami, a drugi z 9 kilogramami sprzętu, ten w takich butach, ten miał taką pogodę, ten biegł we wrześniu itd. Nie da się tego tak klasyfikować, bo wtedy każdy miałby swój rekord. Rafał Bielawa czy Jakub Korab uznali, że nie ma co patrzeć, z której strony się biegnie. To jest w zasadzie 500 metrów przewyższenia różnicy, co na takiej długości trasy jest praktycznie bez znaczenia. Biegłem z Wołosatego, bo biegłem w kierunku domu, do znanych na koniec terenów. Rafał biegł w drugą stronę, bo dla niego Bieszczady są bliższe, tam będzie mu raźniej i w końcówce będzie się najlepiej czuł. Wiadomo, że trafi się jedna na 500 czy 1000 osób, która będzie miała swoją rację. Wtedy mogę tylko zaprosić do przebiegnięcia i niech bije rekord z Ustronia i pokaże jak to się robi. 

I niech uważa, na dziką zwierzynę przy okazji. Kogo w tym roku spotkałeś na swojej drodze?

– Tym razem nie było niedźwiedzi, jak rok temu w Karpatach, ale był za to wilk. Dla mnie to był symbol całego biegu. Na godzinę przed startem w niedzielę jechałem z Łukaszem samochodem, żeby krótki filmik nakręcić do Ustrzyk Górnych i zjeżdżając z Wołosatego wyskoczył na drogę wilk. To było 100 metrów przed autem, przeskoczył drogę do fosy. Podjechaliśmy bliżej, a wilk nie uciekł tylko patrzył na nas. Udało się nam do nagrać, porobiliśmy zdjęcia, popatrzyliśmy z ciekawości, bo to musiał być samotny wilk. Mnie też czekała za moment samotność w biegu. To spotkanie wziąłem za dobrą monetę.  

Kibice… Wielu spotkałeś o różnych porach dnia i nocy, wielu znałeś, wielu nie. GSB to bardzo popularny szlak, a teraz w obliczu pandemii wiele osób postanowiło go przejść. Nie trzeba daleko szukać innego sportowca z naszego powiatu, który pokonał GSB, bo jest nim Szymek Gospodarczyk, którego zresztą spotkałeś pod Babią Górą.

– Szymek znalazł czas i pokonał GSB, tak samo jak wiele innych osób, które na swojej drodze spotkałem. Dziewczyny, mężczyźni, pary – pełen „przekrój”, a przecież mogłem kogoś minąć, kto był w sklepie, albo mnie ktoś minął, kiedy odpoczywałem czy spałem. Cieszyło mnie bardzo to, że wielu ze spotkanych na szlaku osób to byli kibice, którzy mnie dopingowali w tym projekcie. W internecie też było wiele szumu, co mnie mega dopingowało. Dołączali do mnie biegacze, którzy pokonywali 1 km, 5 km, a były też i dwie osoby, które pobiegły ze mną 30 km.

Wow.

– Jeden biegł z Kubalonki aż do samego Ustronia, drugi z Beskidu Sądeckiego w kierunku Krościenka.

Czyli to nie ta dwójka, która towarzyszy ci na zdjęciu tuż po dobiegnięciu do mety.

– Nie. Na tamtym zdjęciu są chłopaki, którzy biegli ze mną około 15 kilometrów. Trenuję ich, a są to Tomek oraz Adrian.

Czyli okazuje się, że można dotrzymać kroku Romkowi Fickowi. Mówiłeś przed startem, że jak kogoś spotkasz po drodze to okej, ale to jest projekt i biegnę generalnie przed siebie. 

– (śmiech) Wystartował ze mną Jacek w Bieszczadach i kiedy zaczęła się pierwsza góra, to odpuścił. Z drugiej strony to był też mój pierwszy dzień, pierwsze 100 kilometrów, miałem siły i byłem nabity energią. Kiedy jest to trzeci dzień, jesteś niewyspany, nie odżywiasz się jak trzeba, to tempo jest takie, że w zasadzie normalny biegacz jest w stanie obok mnie biegnąć. Przynajmniej na pewno po prostym odcinku i w dół. Nie jest to szalone tempo. Jeżeli chodzi o odcinek w górę, to już zależy gdzie i jaki mam czas, na jej pokonanie. Czasami miałem 2 godziny lepsze, czasami dwie godziny gorsze. 

W naszym powiecie przywitał Cię również Piotrek Ordzowiały.

– Miałem eskortę rowerową (śmiech). Piotrek zrezygnował koło Hali Krupowej, a Kuba, brat Szymka Gospodarczyka, podprowadził mnie w zasadzie do Krowiarek. Tyle jeżeli chodzi o rowerowe towarzystwo, a miałem również takie w naszej okolicy ze strony biegaczy. Cały czas ktoś się pojawiał. Eskortę na swoim terenie miałem „grubą” i chciałem wszystkim za nią podziękować. 

Niektóre osoby znałeś, ale niektórych ludzi po raz pierwszy widziałeś na oczy?

– Poznawaliśmy się po drodze (śmiech). To jest fajne, świetne, motywujące, daje dużo siły. Cieszyłem się, że tyle osób interesuje się bieganiem, wyprawami jak moja i do tego cieszą się razem ze mną. Oni doskonale wiedzą, że mi pomagają, dodają otuchy, przesyłają pozytywną energię. 

Jak cię kilka lat znam to z jednej strony nie wyobrażam sobie, że w pewnym momencie tupiesz nogą i mówisz do kogoś – wiecie, dzięki za wszystko, ale ja tu mam zadanie do wykonania, nie mam czasu, muszę lecieć dalej… 

– Kiedy chodzi o ułamki sekund przy 24-godzinnym biegu na zawodach, wtedy jest to całkiem coś innego. GSB to był kilkudniowy projekt i gdy ktoś się do mnie dołącza na 5-10 kilometrów, odezwie się do mnie, zapyta i ja mu odpowiem, to nie stracę z tego powodu wielu sił czy czasu (śmiech). Czasami myśli się o drodze, bolących stopach, ile jeszcze trasy przed tobą i gdy ktoś zajmie ci tego czasu 2-3 godziny, to w pewien sposób oderwie też od tych niefajnych myśli. Nie jestem takim typem człowieka, że się nie odezwać do kogoś, bo mam cel czy daj mi spokój, bo
muszę rekord pobić. Gdyby jednak ktoś cały dzień z tobą biegł, to mogłoby być to wkurzające. Czasem również potrzebuję się skupić, być sam ze sobą, skoncentrować na trasie – kiedy zrobić pauzę i ile powinna trwać. Gdy ktoś jednak chce na chwilę dołączyć, jestem jak najbardziej na tak. 

Niefajne myśli to…

– Kiedy zaczynasz rozmyślać o tym, jaki jesteś zmęczony, że nogi bolą i stawy i co z nimi zrobić, ile drogi zostało do pokonania i jakie narzucić tempo, zastanawiasz się, czy dasz radę. To są rzeczy, które spowalniają, przygnębiają i demotywują. Gdy one się skumulują, a do tego warunki na trasie, pogoda będą złe, to mogą bardzo zaszkodzić. W takich chwilach trzeba się sprowadzać na dobrą drogę i myśleć o celu, który jest do osiągnięcia. 

Pomocne wtedy są telefony od znajomych, od dziewczyny, a może właśnie to w takich chwilach łączysz się ze światem i kilka słów mówisz prosto z trasy?

– Rozmowy telefoniczne dawały strasznie dużo wiary i siły i kopa do przodu. Łukasz Malinowski, który biegł obok mnie z kamerą, zaczął w pewnym momencie mi czytać, co o mnie piszą na portalach czy w komentarzach. Pojawiał się wtedy uśmiech na mojej twarzy, odzyskiwałem siły. Liczymy na ciebie, jesteśmy z tobą – wtedy człowiek nie myśli o poddaniu się i wie, że robię coś nie tylko dla siebie, ale i dla innych. Zwycięstwo na mecie nie będzie tylko dla mnie, będziemy wspólnie się cieszyć. Łukasz Grass kilka razy do mnie dzwonił, Kasia Solińska, czyli nasza elitarna biegaczka, pisała wiadomości, Tomek czy Daniel motywowali sms-ami, Maciek Dąbrowski również. Czytałem od nich wiadomości. Dzwonił też do mnie Rafał Bielawa i mówił, że jeżeli cokolwiek będzie się ze mną działo, przyjdzie kryzys, to mogę dzwonić do niego o każdej porze dnia i nocy. Każdy z naszego środowiska wierzył, że mi się uda i to było świetne, bardzo potrzebne, uczucie. 

Niebieska kropka – fajny pseudonim, zostanie już z tobą?

– Może być, niech będzie. Mogło być gorzej (śmiech).

GSB bez wsparcia osób trzecich podczas biegu, taki był plan. 

– (śmiech) Support, który był również ze mną w Karpatach, nie pomagał mi, ale wiedziałem, że odpukać w razie czego gdzieś niedaleko jest. Wypuścili mnie na starcie, potem po 100 km się spotkaliśmy. Zdarzało się, że razem coś zjedliśmy w knajpie, po kolejnym rozbracie dopiero za Krynicą się spotkaliśmy, następnie już w Krościenku. Po kolacji oni poszli spać do busa, a ja gdzieś indziej, bo miałem zapewniony nocleg. Nie pomagali mi, ale jak czułem ich obecność, że są blisko, to zawsze było raźniej. W nocy wyszli przede mnie na przełęcz czy górę i wtedy zawsze czułem się lepiej (śmiech). 

Nie chciałeś tego zdradzać wcześniej, teraz już możesz. Jaka była strategia na pokonanie Głównego Szlaku Beskidzkiego?

– Owszem, nie chciałem o tym mówić, bo sam nie wiedziałem jak założona strategia się sprawdzi. Teraz mogę powiedzieć, że wyszła super. Gdyby nie błoto i bolące stopy, to uważam, że szansa na złamanie bariery 100 godzin było bardzo duża. 500 kilometrów miałem podzielone na 100 kilometrów i każda setka miała mi zająć 19 godzin. W tym czasie miałem przebiec 100 km, zjeść, spakować się, odpocząć. Po każdych 15, 16 godzinach biegu miałem 3 godziny, w trakcie których miałem też przespać się, przygotować prowiant na następny odcinek. Bardzo fajnie się sprawdziła, chociaż ze spaniem…. Gdyby było tak, że kładę głowę i zasypiam od razu, byłoby super. Pierwszą godzinę, półtorej kręciłem się, nie mogłem zasnąć, nie wiedziałem jak spać – na boku czy na brzuchu… Adrenalina, zmęczenie, ból nóg, brak wygody – a spałem na materacu czy na ławce – powodowały, że nie byłem w stanie tyle spać, ile zakładałem. Kolejnym punktem strategii był bardzo lekki plecak ważący około 5 kilogramów. Miałem tylko podstawowe, pojedyncze rzeczy bez zbędnego bagażu. 

Miałeś jedną zatem parę butów?

– Tak.

Nie chciałeś kupić żadnych po drodze? Wchodziłeś do sklepów, restauracji by kupować, to dlaczego nie do sklepu z butami do biegania?

– W zasadzie mógłbym kupić buty, a w Krynicy czy gdzieś w schronisku zostawić sobie te starsze w depozycie. Wyszedłem jednak z założenia, że te buty, które miałem, wytrzymają trudy trasy. I wytrzymały. Wszystko byłoby super, gdyby nie błoto, które się do butów dostało. Nie ukrywam, że po połowie trasy świetnie by było ubrać nowe buty i skarpetki.

Skarpetki też miałeś tylko jedne?

– Miałem dwie pary. Kiedy już nasiąkły błotem i piachem, to nie było szans tego wytrzepać. Trochę przepłukałem, wykręciłem i dałem do suszenia. Kiedy biegłem, to wszędzie czułem piasek – był między palcami, na pięcie, po bokach. Razem z ranami dawało to mieszankę wybuchową (śmiech). Pierwszego dnia trasa była błotnista, potem wyszło słońce i nogi aż parowały w butach. Następnie przyszła burza, potem wyszło słońce i stopa zaczęła się wręcz parzyć w bucie. Gdybym mógł normalnie spać, jak to miało miejsce rok temu podczas biegu łukiem Karpat, to nogi mogłyby odpocząć. Tutaj nie było na to szansy, nie było czasu na regenerację dwu czy trzy godzinną. W knajpie owszem, ale odpoczynek czy drzemka z uniesionymi nogami trwały 10 minut. Wchodziłem do zimnej wody w rzece na kwadrans i to wszystko, bo nie było czasu na zbędne siedzenie. Musiałem biec dalej.

A propos knajp  czy sklepów – wpada Romek Ficek do takiego miejsca przemoczony, w błocie, zmęczony i co na to obsługa, inni klienci? Podałeś, że raz stałeś 20 minut w jednej kolejce. 

-(śmiech) To było na początku, gdy biegłem do Smereka w Bieszczadach. Wszedłem do jednej z nich, a tam w środku zastałem wielu klientów i oczywiście zrobiła się kolejka. Ogólnie straciłem tam pół godziny w oczekiwaniu na danie, a na takim rekordzie, jaki miałem do pokonania, to jest dużo. W innych miejsach było o wiele sprawniej. W schroniskach czy sklepach nie było gigantycznych kolejek, a kiedy już stawałem przed ladą to mówiłem, że nie musi być super ciepłe danie, najlepiej coś, co można szybko przyrządzić jak rosół, zupę pomidorową, pierogi czy naleśniki. Do zupy zazwyczaj prosiłem o podwójną porcję makaronu (śmiech). 

Nie było pytań – a co się panu dzieje?

– Czasami się tłumaczyłem, że pobijam rekord GSB i dlatego chcę wszystko szybko i podwójnie (śmiech). Nikt nie miał z tym problemu, wszystko było w porządku. W knajpach czasami zdejmowałem buty i kładłem się na podłodze, a nogi dawałem na krzesło i wtedy również nie słyszałem złych komentarzy. Trzeba też dodać, że z powodu błota na całym ciele nie wyglądałem też najciekawiej (śmiech).

W takich momentach byłeś sam, a mogło być tak, że do takiego sklepu wpada dwóch biegaczy. Plakat z wyprawy był fajny, ale nic z niego nie wyszło… Tak to miało wyglądać – wyścig Romka Ficka z Rafałem Kotem.

– Drugi kowboj wycofał się, bo nad Polskę nadciągnęły burze, była zła pogoda. Niektórzy mówili, że tyle błota w Beskidzkie Niskim to nigdy nie widzieli. To, co podawali w radiu czy telewizji na temat warunków tam panujących, było prawdą. Rafał obserwował pogodę i na kilka dni przed startem stwierdził, że pokona GSB, ale w
innym terminie. Z mojej strony powiedziałem, że rozumiem każdą decyzję jaką podejmie, jakakolwiek by ona była. Mnie pogoda nie złamała, bo cały maj i czerwiec trenował w deszczu i błocie i dla mnie była to codzienność. Przyzwyczaiłem się do tego. Nie chciałem rezygnować, bo to był duży projekt, kosztował mnie wiele pracy, a dla mnie przestawienie terminu nawet o tydzień to trudna rzecz. Nie lubię zakłócać swojego cyklu treningowego. We wrześniu, z powodu tego, że będą wtedy zawody, nie chciałem biec GSB, a potem rywalizować z innymi. Nie udałoby mi się osiągnąć dobrych czasów, bo po GSB trzeba odpoczywać nawet i 2 miesiące. Trzeba spokojnie wrócić do treningów, pracy, bo wiem jak to wszystko wyglądało po pokonaniu tatrzańskich dwutysięczników czy Karpat. Nic nie wyszło dobrego z moich startów krótko po tamtych projektach. Życie mnie nauczyło, że nie ma się co i gdzie śpieszyć. Rafał Bielawa powiedział, że lepiej trzy dni później niż trzy dni wcześniej. 

Ostatni czas w przygotowaniach do GSB spędziłeś w Kurowie. Dlaczego właśnie tam?

– Aktualnie tam mieszkam i stamtąd często biegam na Jałowca czy na Babią Górę. Nazywam tamte rejony kurowskie Bieszczady, bo mam tam ciszę i spokój. 

Kłóci mi się to trochę z tobą jako osobą i tym, że cenisz sobie właśnie ciszę i spokój.

– Tak naprawdę lubię to i gdybym miał budować dom, to mógłby być położony koło lasu. Nie musiałbym mieć za sąsiadów ludzi, ale też bez przesady, że musiałbym raz na tydzień jechać na zakupy, bo nie wiadomo, gdzie mieszkam. Lubię samotność, ciszę i spokój, ale lubię też wychodzić do ludzi i z nimi spędzać czas. Jestem towarzyski, ale ciszę też lubię i cenię (śmiech).

Mówiłeś o wsparciu kibiców na trasie, ale podczas też wyprawy miałeś też i inne wsparcie.

– Wojtek Pająk z firmy ELMO jako jeden ze sponsorów dołożył swoją cegiełkę do tego projektu. Spotkaliśmy się też na Babiej Górze, gdzie dosłownie minutę, dwie wbiegł za mną. Przybiliśmy piątkę i zszedł potem ze mną do schroniska w Markowych Szczawinach. Tam się pożegnaliśmy, a wcześniej życzył mi powodzenia. Wsparł mnie zatem nie tylko finansowo, ale i duchowo, za co dziękuję. Bardzo fajna sprawa.

Ktoś jeszcze?

– Starostwo Powiatowe w Suchej Beskidzkiej również się dołożyło do całego projektu. Między innymi dzięki ich wsparciu powstanie film z tej wyprawy. Bardzo się cieszę, że nasz region potrafi mnie wesprzeć, zainteresował się projektem ustanowienia rekordu Głównego Szlaku Beskidzkiego i bieganiem ultra, bieganiem po górach. Nie tylko piłka nożna może liczyć na zainteresowanie samorządów. To ważne. 

Film zatem kiedy?

– Dwuminutowy trailer powinien się niebawem pojawić, Łukasz Malinowski go montuje i składa. To świetna rzecz, że twórca filmu jest również zaaferowany całym wydarzeniem GSB. Pod koniec sierpnia film już powinien być dostępny. Łukasz jechał samochodem mniej więcej na równi ze mną, czasami wybiegał na góry, do których miałem niebawem dobiec. W nocy czy rano mi towarzyszył, także wtedy, gdy spałem. Nie wiedziałem, na której górze czy przełęczy mogę go spotkać. Czasami wiedziałem, że jest w pobliżu, bo słyszałem, jak leci dron (śmiech). On miał również bardzo ciężkie cztery dni, bo musiał za mną nadążać. 

Ze swoim filmem i przemyśleniami na temat GSB odwiedzisz również trzy szkoły, które wygrały współzawodnictwo sportowe szkół w naszym powiecie w poprzednim roku (SP1 Sucha Beskidzka, LO Sucha Beskidzka, ZS Goetla Sucha Beskidzka). 

– Po zdobyciu łuku Karpat odwiedziłem kilka szkół w naszej okolicy – byłem w Skawicy, Białce, Marcówce, Juszczynie, ośrodku kultury w Makowie, więc jakieś doświadczenie mam (śmiech). Mogę tylko powiedzieć do zobaczenia i oby można było się jesienią spotkać.

Film załatwiony, a co z książką, która miała powstać na temat poprzednich dwóch projektów?

– Od sierpnia wracamy do pisania książki z Łukaszem Grassem. Łukasz jeszcze kończy pisać książkę z Robertem Karasiem. Pandemia też spowodowała wstrzymanie wszystkiego, również i prac nad książką. Będziemy wydawać ją sami, nie przez wydawnictwo i będzie to również skutkowało tym, że będziemy musieli ją dobrze wypromować, sami zadbać o reklamę. 

Nie powinno to być specjalnie trudne.

– Myślę, że nie (śmiech). Główny Szlak Beskidzki i jego powszechność, popularność również się do tego przyczyni i to, że jest to część naszych Karpat. Możliwe, że opóźnienie z książką i to, że teraz ustanowiłem rekord GSB będą pomocne przy promocji. Nie mamy parcia, by książkę wydać na już. 

Będzie w niej zatem o dwutysięcznikach, Karpatach i GSB?

– Tak. 

Czyli nic o nowym projekcie, który planujesz w 2021. A będzie to bieg po górach w Norwegii.

–  Norwegia to temat na osobną książkę. To będzie bardzo długi projekt z bardzo dużą ilością gór. Po przebiegnięciu Karpat pojawił się pomysł, żeby biec po Skandynawii. Oglądałem góry w Europie, szukałem nowego celu i znalazłem. Stwierdziłem, że są one bardzo ciekawe, dzikie, inne niż Karpaty, mają inne ściany, są bardziej strome, zalega na nich śnieg nawet przez cały rok i chciałbym je przebiec z północy, z najbardziej wysuniętego punktu w Europie w Nordkapp na południe poniżej Oslo. Jest tam zimno, panuje inny klimat.

Byłeś w Norwegii?

– Tak, pracowałem tam. Jest tam bardzo czysto, bardzo ładnie i jest na co popatrzeć. Fiordów jeszcze nie widziałem, ale wszystko jest przede mną. Nie zagłębiałem się jeszcze w głąb tego pięknego kraju, ale ze zdjęć czy z opowieści mogę podejrzewać, że jest tam super. 

A propos pracy – z czego żyje Romek Ficek?

-(śmiech) Od tego roku zacząłem biegami zajmować się zawodowo. Chcę łączyć pracę z bieganiem. Trenuję kilka osób, organizuję obozy biegowe, staram się startować w zawodach, gdzie mogę jakąś nagrodę zdobyć, organizuję prelekcje z wypraw czy spotkania grupowe. Sam również bywam zapraszany w różne rejony Polski. To nie są jeszcze duże kwoty, to takie minima z minimów. Wspiera mnie dziewczyna, rodzina, wyjeżdżam też za granicę do pracy. Nie mogę organizować wypraw tylko dzięki sponsorom. Aktualnie w trakcie tworzenia jest moja strona internetowa, powstają filmiki dokumentalne, będzie książką. Idę generalnie w tym kierunku i pojawiają się nowe pomysły. Mam nadzieję, że pojawią się też nowi sponsorzy. Zapraszam do współpracy, jestem na nią otwarty.

Trenowanie innych czy organizowanie obozów, wypraw mogą pochłaniać wiele czasu.

– Bardziej wolałbym zajmować się organizowaniem obozów lub wyprawami niż trenowaniem kogoś.  Sportowo nastawiam się na wynik, a trenować innych wolałbym przykładowo w wieku 50 lat. To będzie taki wiek, w którym będę mógł zająć się innymi, a nie myśleć już o swoich rezultatach. Nie mam dookoła siebie obsady, sztabu ludzi, który momentami myślałby za mnie – prowadził media społecznościowe, dbał przy tym o mój odpowiedni trening i regenerację. Nic się nie zrobi samo. 

Remontu też nikt nie zrobi
.

– Tak (rozmowa była przeprowadzona w domu Romka w Skawicy, który aktualnie właśnie jest remontowany). Trzeba sobie radzić i tak wygląda rzeczywistość. Mam jeszcze w pokoju koszulki startowe z zawodów, nagrodę od Sucha24.pl dla najlepszego sportowca w naszym powiecie, medale, książki.

Co możesz polecić naszym czytelnikom, jeżeli chodzi o książki?

– Lubię generalnie tematykę górską, książki które inspirują jak np. o polskim himalaizmie czy zagranicznych biegaczach. Polecam też książki motywacyjne, z których czerpię energię. Wzmacniam się dzięki nim mentalnie i psychicznie i ukierunkowuję marzenia do tego, żeby się spełniły. 

Jakie tytuły specjalnie zapadły w pamięci?

– „Sekret” oraz „Potęga podświadomości”. Na ich podstawie zaczęła się moja przygoda z marzeniami i bieganiem. Wzorowałem się na nich, na tym, co jest w nich zawarte. To o czym myślisz, może stać się faktem i to tylko kwestia czasu i dążenia do wyznaczonego celu. Korzystam z tego odnośnie biegania i sportu. Cały czas wyobrażam sobie cele i pozytywną drogę, która do nich prowadzi. Dzięki tym książkom odnalazłem, odkryłem pasję do biegania. Zacząłem później wygrywać zawody i tworzyć swoją markę. 

Wracamy na koniec rozmowy nieco na ziemię i szukamy planów startowych Romka Ficka na drugą połowę 2020 roku.

– Z powodu koronawirusa nie wiadomo, jak to wszystko będzie wyglądało. Jestem zapisany na Bieg Siedmiu Dolin, czyli 100 kilometrowe bieganie w Krynicy-Zdroju. Może w sierpniu wystartują w 60-kilometrowym Tatra Fest. Jesienią też na pewno będzie gdzie startować, bo obecnie większość zawodów jest właśnie poprzekładana na tę porę roku. Nie chcę jednak układać grafiku na jesień, bo czekam, aż wszystko będzie funkcjonowało chociaż na 95 procent, czyli będziemy mogli normalnie, razem wystartować. 

A może coś o wiele krótszego, ale ekstremalnie wyczerpującego jak Bieg na Wielką Krokiew w ramach Red Bull 400 Zakopane?

– Myślałem, żeby pojechać na to rok temu, ale nie miałem czasu. To ciekawy, inny niż wszystkie bieg, krótki, w którym mega stromo trzeba biec pod górę. Zobaczymy. Będzie to w odpowiednim dla mnie czasie, będę na miejscu, to kto wie. Nie trzeba się pod ten bieg specjalnie przygotowywać i wystartuję na „spontana” (śmiech).

Skip to content